Dodekanez,  Inspiracje

Rodos. Wyspa rycerzy, słońca i dobrego smaku

Nie bez powodu jest jedną z najchętniej odwiedzanych greckich wysp. To zasługa urokliwego starego miasta Rodos i romantycznego Lindos, piaszczystych plaż wschodniego wybrzeża oraz ponad 300 słonecznych dni w roku. Nic dziwnego, że mieszkańcy wyspy uchodzą za tak życzliwych i otwartych. 

Zgodnie z mitologią, Rodos była darem Zeusa dla boga słońca Heliosa. Ten wydobył ją z morskich fal i nazwał na cześć jednej z córek Posejdona, nimfy Rode, w której się zakochał. A to nie jedyna  legenda związana z wyspą. Kolejną słyszę już na dziedzińcu Pałacu Wielkich Mistrzów – niewątpliwie jednego z najbardziej imponujących zabytków starego miasta. To ponoć właśnie tu, a nie w porcie Mandraki, miał stać jeden z siedmiu cudów świata antycznego – Kolos Rodyjski. Posąg wykonany z brązu został zniszczony w 226 r. p.n.e. w wyniku trzęsienia ziemi, a w VII w. wywieziony z wyspy przez Arabów na 900 (!) wielbłądach.

stare miasto Rodos
Ulica Rycerska

Stare miasto, czyli śladami rycerzy

Moja towarzyszka Ela Ropinska-Sakellaridi, przewodniczka na wyspie, prowadzi mnie teraz słynną ulicą Rycerską. Pokazuje mi zdobienia i wiedząc już jak bardzo lubię legendy, opowiada historię o grasującym na Rodos smoku. Wielki Mistrz Zakonu Joannitów zakazał polowania na bestię, gdyż ta uśmierciła już zbyt wielu rycerzy, ale – jak to w tego typu opowieściach bywa – znalazł się śmiałek, młody książę, który przeciwstawił się jego woli. – Stanął do walki ze smokiem, którego zabił przez przypadek, bo olbrzymi gad sam nadział się na jego oszczep. I tak naprawdę nie był to smok, a krokodyl, którego najpewniej rycerze sprowadzili wraz z cyrkiem na wyspę – dodaje z uśmiechem Ela. Chwilę później docieramy na Plac Muzealny i do Muzeum Archeologicznego, które mieści się w dawnym szpitalu Zakonu Rycerskiego. Warto tu wstąpić, żeby móc podziwiać liczne eksponaty z różnych okresów historycznych, a szczególnie najsłynniejszą rzeźbę z Rodos Afrodytę w kąpieli z III w. p.n.e.

altanka przy jeziorku
Źródła Kalithea

Podróż do źródeł

A skoro już o kąpielach mowa, Ela funduje mi krótki wypad za miasto do Źródeł Kalithea słynących od starożytności z wód leczniczych. Malownicze uzdrowisko zostało wybudowane w stylu orientalnym w latach 20-tych XX w. przez włoskiego architekta Pietro Lombardiego. Duże wrażenie robi stylowa Rotonda, służąca również jako galeria, w której odbywają się liczne imprezy kulturalne. Ciekawostką jest, że kompleks często służył za scenerię wielu popularnych filmów, w tym „Greka Zorby” i „Dział Nawarony”. I my nie możemy się oprzeć zrobieniu kilku pamiątkowych zdjęć.

Ruszamy wschodnim wybrzeżem w kierunku Lindos. W Kolimbii skręcamy w boczny trakt i po paru kilometrach znajdujemy się w oazie zieleni zwanej Epta Piges (Siedem Źródeł). Ela pokazuje mi ciemny tunel, w którym płynie woda. Ponoć, gdy się go przejdzie, człowiek młodnieje. Nie decyduję się na ekspresową odnowę, ale mam ochotę na spacer po lesie, bo okolica jest bardzo malownicza. Nie spędzamy tu jednak dużo czasu, bo już Ela kusi mnie kolejnymi atrakcjami.

Epta Piges w Kolimbii

Dobroczynna oliwa i pielgrzymki po cud

W okolicach Archangelos wznosi się wzgórze, na którym wybudowano kościółek ku czci Matki Boskiej Tsambiki. Tu pielgrzymują kobiety, które nie mogąc zajść w ciążę, wspinają się po 300 kamiennych stopniach i proszą o cud. Jeśli w wyniku takiej wizyty pojawi się potomek, zwyczaj nakazuje nadanie dziewczynce imienia Tsambika, a chłopczykowi Tsambikos. Ela pokazuje mi drugi kościół, tzw. Dolną Tsambikę, w której obecnie mieści się ikona. Nie mogę zobaczyć jej z bliska, bo akurat natrafiamy na chrzciny.

Nie szkodzi. I tak już jestem myślami w tłoczni oliwy, gdzie czeka mnie degustacja. Oglądam stuletnie maszyny i kamienie do tłoczenia drogocennego płynu (te są w użyciu od niespełna wieku), gdy wita mnie Tasos, właściciel Olive Oil Factory. Jego produkty zdobyły uznanie na całym świecie. Zasłużenie. Zamaczam małe kawałki chlebka po raz kolejny w tych samych miseczkach. Tak dobrej oliwy czosnkowej chyba w życiu nie jadłam! No i ta pasta z czarnych oliwek – coś cudownego! Nie mogę się oderwać od stołu. Trochę głupio, ale przynajmniej mieli pewność, że mi smakowało.

Degustacja oliwy w Olive Oil Factory

Romantyczne Lindos

Nakarmione i zadowolone dojeżdżamy do Lindos. Zostawiamy samochód na parkingu i zjeżdżamy na dół busem. – Cholera, nie załapiemy się na transport na górę – mówi z niezadowoleniem Ela. Ale jak to? Przecież jest napisane, że do 15:30. Patrzy na mnie z pobłażliwością. – Co Ty, po raz pierwszy jesteś w Grecji?

Zanurzamy się w labiryncie uliczek. Zaciekawia mnie brama prowadząca na malutki dziedziniec. Chwilę później znajdujemy się wewnątrz tradycyjnego lindyjskiego domu z XVIII w. Moją uwagę przykuwa sperveri, ręcznie robiona kotara – jedna z trzech, która zachowała się na wyspie – ważąca aż 40 kg, którą zawieszano nad łóżkiem w noc poślubną. Starsza kobieta pokazuje nam zdjęcie swojej babci, do której należał dom i wiszące na ścianie talerze ceramiczne mające ponad 200 lat. Ale to nie koniec naszej podróży w czasie. Teraz wspinamy się kamiennymi schodkami na akropol, po drodze podziwiając wspaniałą panoramę okolicy. Oglądam antyczne budowle, w tym pozostałości po doryckiej świątyni Ateny Lindia zbudowanej w IV w. p.n.e. Tylko z tego miejsca zatoka św. Pawła przybiera kształt serca.

Wnętrze tradycyjnego lindyjskiego domu z XVIII w.
Panorama Lindos

W dobrym smaku

Czas na podbój zachodniej części Rodos, bardziej dziewiczej i zielonej. Zatrzymujemy się w punkcie widokowym w Monolithos. Patrzę z oddali na malutki kościołek i pozostałości murów obronnych zamku niegdyś wzniesionego przez Pierre’a d’Aubusson, Wielkiego Mistrza Zakonu Joannitów. Już wiem, że zdjęcia nie oddadzą w pełni uroku tego miejsca.

W leżącej nieopodal Sianie, gdzie w lipcu odbywa się festiwal miodu i soumy (rodyjska nazwa dla tsipouro), odwiedzamy kościół św. Pantelejmona – patrona chorych i cierpiących. Przyglądam się namalowanym zegarom, które wskazują 6:50. – Wersji tej historii jest co najmniej kilka – uśmiecha się Ela. – Jedna z nich mówi, że wtedy wylano fundamenty, inna, że właśnie wtedy zakończono budowę kościoła. Jak było naprawdę, nie wie nikt.

Właściciele tawerny Emponas View

Marudzę, bo słońce chowa się za chmurami. Obie stwierdzamy, że to doskonały moment na kawę. Naszym kolejnym celem jest górska wioska Embonas – centrum produkcji wina na Rodos. Po drodze zatrzymujemy się w tawernie i sklepie w jednym Emponas View. Ledwie chowamy się pod dachem, zaczyna padać deszcz. Rodyjczycy, którzy już nie mogli się go doczekać są pewnie zachwyceni, ja – niekoniecznie. Właściciel, Kiriakos, namawia nas na skosztowanie jego specjałów. A te są wyborne! Po raz pierwszy dolmadakia (ichniejsze gołąbki) naprawdę mi smakują. A feta na ostro zapiekana w piekarniku rozpływa się w ustach. Nie wspomnę nawet o czosnkowej kiełbasie, autorskim daniu gospodarza. Dosiadają się do nas teść Kiriakosa i jego żona. Wreszcie można zacząć porządną ucztę. A jeśli uczta, to tylko z soumą. Jedna, no dobra, dwie szklaneczki jeszcze przecież nikomu nie zaszkodziły…

Symi

Symi – oaza spokoju

Dowiaduję się, że zaledwie godzinę zajmuje przeprawienie się promem z Rodos na sąsiednią Symi. Nie waham się ani chwili! Wyspa wita mnie różnokolorowymi, pastelowymi domami zbudowanymi amfiteatralnie. Na nabrzeżu spotykam Yiannisa Arapakisa, który będzie tutaj moim przewodnikiem. Dowiaduję się, że Symi, znana z budowania statków i połowu gąbek, była niegdyś niezwykle bogatą wyspą, która bardzo ucierpiała w trakcie II wojny światowej. Teraz mieszka tu 2,5 tys. ludzi, ale liczba ta zawrotnie rośnie w sezonie. Warto poczekać, aż tłum się przerzedzi i wyspa nabierze nowej aury. Wtedy zjawiają się na niej artyści wszelkiej maści, żeglarze, a nawet celebryci. I wszyscy zachowują się na luzie.

Na tej wyspie naprawdę można wypocząć – przekonuje Yiannis, gdy ruszamy do klasztoru Panormitis. Po drodze chłonę niesamowite widoki. Zjeżdżamy niekończącymi się serpentynami, żeby zobaczyć ikonę Michała Archanioła. Yiannis podaje mi dwie świeczki do zapalenia. Robi to na mnie większe wrażenie niż sam klasztor. Ponieważ goni nas czas, pora wracać. Yiannis pokazuje mi tradycyjne domy i małe zatoczki, w których łódki leniwie kołyszą się na krystalicznie czystej wodzie. Wstępujemy do najstarszej na wyspie tawerny Meraklis, gdzie próbuję pysznych, malutkich krewetek, z których Symi słynie. Jak dla mnie, to doskonałe zwieńczenie dnia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.