Jeśli karnawał, to tylko na Naksos!
Grecja pełna jest legend i mitów, to kraj bogów i filozofów, bogatej kultury. Wracam tu od lat, podziwiając wspaniałe zabytki i odludne rejony, próbując lokalnej kuchni i poznając tradycje Greków z różnych części kraju. W 2017 r. był to karnawał na Naksos.
Dopływając do portu promem Blue Star Ferries, pierwszym, co widzę jest ogromna marmurowa brama – Portara. Drzwi do nieukończonej świątyni Apolla, które symbolizują przejście do innego świata. Jestem niesamowicie podekscytowana, podobnie jak dwa lata temu, kiedy przypłynęłam tu po raz pierwszy. Szybko zostawiam bagaże w hotelu Grotta i ruszam na wycieczkę z Antonisem Pothitosem, przyjacielem i uznanym przewodnikiem, którego korzenie są tutaj.
Malownicze krajobrazy Naksos zawsze robią na mnie ogromne wrażenie. Marmurowe wzgórze, kuros w dolinie Melanes, świątynia Demeter w Gyroulas i tradycyjna wioska Chalki z destylarnią kitronu. W każdym z tych miejsc chciałabym zatrzymać się na dłużej, ale przed nami celebracja kordelati w Kourounochori.
Celebrację czas zacząć!
Muzyka i taniec są nierozerwalnie związane z grecką kulturą. Towarzyszą każdemu wydarzeniu – od imprezy rodzinnej po święta religijne i festiwale. Podobnie w czasie karnawału na Naksos. Place w każdym miasteczku czy wiosce wypełniają się kolorami, dźwiękami oraz mieszkańcami przebranymi w tradycyjne stroje. W wioskach nizinnych jak Tripodes, Eggares, Melanes czy Kourounochori prym wiodą Foustenelatoi znani także jako Kordelatoi. To grupy mężczyzn ubranych w tradycyjne białe stroje przyozdobione kolorowymi wstążkami, którzy odwiedzając sąsiednie wioski, zapraszają kobiety do tańca. W dawnych czasach zwyczaj funkcjonował również jako środek ułatwiający spotkanie młodych ludzi z różnych miejscowości, dzięki któremu zawierano wiele małżeństw.
Tawerna w Kourounochori pęka w szwach. Uderzające jest przywiązanie Greków do tradycji i kultury oraz sposób w jaki to przywiązanie celebrują. Wszyscy uśmiechnięci i radośni. Uroczysta atmosfera podrywa do zabawy i ucztowania wszystkich mieszkańców. Tańczę i ja!
Antonis zerka na zegarek. Wiem, że pora się zbierać. Przecież nie możemy przegapić pierwszej nocy karnawału w Chorze! Tłumy gromadzą się przy nabrzeżu. Gdy zaczyna się przedstawienie, nie jestem w stanie przecisnąć się do barierek. Wszyscy pragną zobaczyć opowieść o Posejdonie i Amfitrycie. Co prawda wyspa kojarzona jest bardziej z Dionizosem, Zeusem i Demeter, ale to właśnie tutaj bóg mórz i oceanów poznał i zakochał się w pięknej nereidzie – Amfitrycie. Ta początkowo odrzuciła jego zaloty – Posejdon nie należał do najbardziej urodziwych – ale skuszona wizją życia w luksusie, którą przedstawił jej delfin, zdecydowała się zostać żoną boga. I trzeba przyznać, że całkiem nieźle na tym wyszła – wedle podań wiodła rozkoszne życie, którego nie miała nawet bogini niebios Hera. Przedstawienie wieńczy pokaz sztucznych ogni, które rozbłyskują nad Portarą. Robi się późno, ale nikt nie myśli o tym, żeby iść spać. Dla Greków ważne jest życie chwilą. Bo kto by się przejmował tym, co będzie jutro?
Noc pochodni, czyli lambadaforia
Sobota wypełniona jest oczekiwaniem. Druga noc karnawału na Naksos to jedno z najważniejszych wydarzeń na wyspie. Pędzimy w okolice kastro, żeby przygotować się do jedynego w swoim rodzaju pochodu. Prześcieradła, biała i czarna farba, płonące pochodnie, odgłos bębnów i krzyki tysięcy ludzi przemierzających ulice Chory. Oto Lambadaforia! W tę noc wszystkie chwyty są dozwolone – po to właśnie malujemy twarze, żeby pozostać incognito. I mnie się to udaje – znajomi z Paros nie rozpoznają mnie, gdy witam ich tuż przed rozpoczęciem pochodu! W powietrzu czuć podniecenie i radosną atmosferę, która bardzo szybko nam się udziela. Antonis co i rusz sprzedaje mi kolejne smaczki. Jestem zachwycona! Nigdy w życiu nie brałam udziału w takim wydarzeniu. Co kilkanaście metrów jesteśmy częstowani soumą, wysokoprocentowym alkoholem wytwarzanym z moszczu winnego. Humory nam dopisują! Z wymalowanych twarzy uśmiech nie znika nawet na chwilę.
Mylicie się myśląc, że to koniec atrakcji. Przed nami niedzielna parada wieńcząca karnawał w Chorze. Kolorowy tłum wypełnia główny plac, a ponadczasowe hity dudnią z głośników. Rzucam się w wir zabawy, podążając za chińskim smokiem i maluchami przebranymi za super bohaterów. Platformy wypełnione uczestnikami w ciekawych kostiumach suną po nabrzeżu. Witam się z Dimitrisem Lianosem, wiceburmistrzem Naksos, przebranym za… baterię! Bo energia do działania musi być! Spotykam znajomych, którzy przypominają mi o uroczystości koudounati w Apiranthos. I znowu nie ma czasu do stracenia!
Pasterze, rymy i dzwonki
Niespełna godzinę później znajdujemy się w centralno-wschodniej części wyspy w malowniczej górzystej wiosce założonej niegdyś przez uchodźców z Krety. Z tego powodu mieszkańcy posługują się własnym dialektem. Ale to nie jedyna rzecz, która ich wyróżnia. Mieszkańcy Apiranthos znani są z zamiłowania do rymów – niegdyś właśnie w ten sposób się ze sobą komunikowali – oraz świętowania lokalnych tradycji, w tym wspomnianego koudounati. To zwyczaj oznaczający nadejście wiosny, który ma na celu odstraszenie złych duchów. Zakapturzeni mężczyźni obwiązani w pasie dzwonkami i dzierżący w rękach kije przebiegają przez uliczki wioski, robiąc niesamowity hałas. Nie zwracają przy tym uwagi na gapiów, których potrącają i szturchają, a nawet uderzają kijem w głowę (na szczęście!). Nikt się przy tym nie obraża – przecież właśnie na tym polega koudounati!
Obserwuję małych chłopców z zapałem ganiających we wszystkie strony. Mają czerwone z wysiłku buzie, na których maluje się duma. To oni są reprezentantami kolejnego pokolenia pasterzy, które dziedziczy rodzinny skarb – donośne dzwonki. Błyszczą im oczy a na twarzach pojawia się szelmowski uśmiech. Dziś rozrabianie ujdzie im płazem, dlatego korzystają z każdej możliwej okazji. Wszyscy mieszkańcy świętują na głównym placu wioski, tańcząc do muzyki na żywo, a następnie obchody przenoszą się do tawern, gdzie zabawa trwa do późna. To ostatni dzień, w którym można pozwolić sobie na jedzenie mięsa, więc stoły są suto zastawione, a souma i wino są nieodłącznymi elementami celebracji.
Po trzech dniach nieustającej zabawy mogę z całą pewnością przyznać, że nigdy nie uczestniczyłam w ciekawszym karnawale, gdzie tak duży nacisk kładzie się na tradycję, wspólnotę i gościnność. A z tej ostatniej – jak już zdążyłam się wielokrotnie przekonać w trakcie swoich licznych podróży do Grecji – mieszkańcy Hellady słyną.